Zapraszam Was na Ulubieńców Lutego, gdzie pokaże wam
produkty, o których jeszcze nigdy nic o nich nie wspominałam.
W okresie
zimowym moja skóra na ciele jest sucha, co sprawia, że muszę używać prawie
codziennie balsamów do ciała. Co prawda zimą preferuje masła, ale dzięki mojej
znajomej odkryłam coś co mnie pozytywnie zaskoczyło. Mowa tu o mleczku do ciała
z Yves Roche o zapachu jeżynowym. Jest to lekki i szybko wchłaniający się produkt,
ale mimo wszystko dobrze nawilżający, choć mam wrażenie, że nie tak dobrze, jak
mój ukochany balsam z Dove. Ale zapach… mmm.. cudowny! Delikatny, świeży, lekko
owocowy. Sądzę, że na okres letni takie
mleczko będzie strzałem w 10, natomiast na okres zimowy, może być odrobinkę za
słabe. Lecz nie skreślam tego produktu,
wręcz przeciwnie mam zamiar na lato przejść
się do sklepu i rozejrzeć za innymi wariantami zapachowymi.
Pozostając
nadal w temacie pielęgnacji, chciałam Wam przedstawić produkt, który pokochałam
od pierwszego użycia - Ziaja, krem mikrozłuszczający na noc z kwasem
migdałowym. Nie mam zbyt wielkich problemów z cera, ale przed i w okresie
miesiączkowania zdarza mi się, że wyskoczy mi kilku nieprzyjaciół na buzi. Wtedy
właśnie sięgam po ten krem, który radzi sobie z nimi rewelacyjnie, czyli kiedy widzę,
pierwsze objawy tego, że coś niedobrego pojawia się na twarzy, wtedy na noc
smaruje się tym kremem i rano owy nieprzyjaciel znika albo staje się mniej
widoczny. Jak również kremik sprawia, że moja cera ma bardziej wyrównany koloryt,
czyli znikają (powolutku) przebarwienia oraz skóra jest bardziej gładka. Ogólnie
krem jest rewelacyjny! Nie mam żadnych zastrzeżeń do niego, natomiast
zaznaczam, że nie używam go codziennie. Jedynie dwa/ trzy razy w tygodniu. A czasem
nawet wcale. To wszystko zależy od stanu mojej skóry i od tego co aktualnie
potrzebuje.
W
lutym moje usta wymagały szczególnej uwagi. Bardzo często bywały suche,
spierzchnięte. A to sprawiało, że nie mogłam nosić kolorowych szminek, bo suche
skórki mi w tym przeszkadzały. Dlatego w tym miesiącu sięgałam po balsam do ust
z firmy Vaseline w wersji różanej. Balsam bardzo ładnie nawilża i łagodzi nasze
usta. Bardzo ładnie wygląda, jak pół-transparenty błyszczyk. Spore opakowanie,
bo aż 8g i dosyć niska cena, przemawiają za zakupem tego balsamu. No i na plus,
ze firma Vaseline pojawiła się w Rossmannach, więc można go kupić stacjonarnie.
I nadszedł czas na kolorówkę, czyli coś co lubię
najbardziej.
Pierwszym produktem z serii ulubieńców jest tusz do rzęs z
Loreal, z serii Volume million lashes. Maskara posiada silikonową szczoteczkę,
która bardzo dobrze rozczesuje rzęsy, rozdziela je i idealnie wydłuża. Obecnie
jest to jeden z moich ulubionych tuszy ever! Sprawdza się idealnie, Nie pozostawia
grudek, na szczoteczce znajduję się tyle tuszu ile być powinno, no.. jak na
razie nie mam żadnego ale.
Jako różomaniaczka musiałam wam pokazać produkt z firmy
Eveline. Róż w odcieniu nr. 4, czyli brudny róż, o satynowym wykończeniu. Na
policzkach wygląda bardzo dobrze, jak również jego trwałość jest niczego sobie.
Produkt dosyć tani, bo w granicach 15-20zł. Co tu dużo mówić, dobry produkt w
dobrej cenie.
Czas na dwa ostatnie produkty, czyli cienie do powiek. Pierwszym z nich jest cień Z Pierre Rene nr. 118. Satynowy cień w odcieniu brudnego beżu. Idealny na rozświetlenie całej powieki czy zewnętrznego kącika oka. Nie zbiera się w załamaniu, nie roluje. Widniał w prawie każdym makijażu w tym miesiącu.
Drugi z kolei cień to Inglot w nr. 428 PEARL. Stosuje go
tylko i wyłącznie do wykonywania kreski na górnej powiece i w takiej formie go
pokochałam. Ten perłowy cień pięknie mieni się na niebieski, ciemno granatowy
odcień. Coś niesamowitego.